Wywiady i opinie

Rozmowa z wojewodą wielkopolskim na łamach „Naszego Dziennika”

Wojciech Wybranowski: Kiedy obejmował Pan półtora roku temu stanowisko wojewody wielkopolskiego, krążyła po urzędzie opinia, że jako były dyrektor NIK będzie się Pan wszystkiego czepiał i zbyt rygorystycznie przestrzegał litery prawa...

Tadeusz Dziuba: To, że będę się czepiał litery prawa, było na pewno prognozą trafną, co wyraźnie widać z moich działań. W ciągu minionego półtora roku wprowadziliśmy do administracji rządowej olbrzymią ilość zmian niemałej rangi. Wymienię tylko niektóre. Zmieniliśmy charakter pracy delegatur urzędu. Były one miniurzędami, ale w dużej mierze niezależnymi od poznańskiej centrali. To była struktura historyczna, która zupełnie się przeżyła. Dzisiaj urząd jest zintegrowany, najistotniejsza praca merytoryczna wykonywana jest w centrali. Powołany został też odrębny wydział nadzoru i kontroli, działający w imieniu wojewody i spełniający funkcje nadzorczo-kontrolne. Została oczywiście w znacznym stopniu wymieniona kadra dyrektorska. Przyjęliśmy do pracy dużo młodych ludzi. Na przykład: w tym segmencie aparatu pomocniczego wojewody, który zajmuje się nieruchomościami, ok. 40 proc. pracowników to ludzie nowo zatrudnieni, często świeżo po studiach, mający dobre przygotowanie prawnicze. Nawiasem mówiąc, okazuje się, że praca tego młodego zespołu ludzi jest znacznie bardziej efektywna niż poprzedniego. Całkowicie zmodyfikowaliśmy gospodarstwa pomocnicze, wspomagające pracę urzędu wojewódzkiego, czyniąc z nich firmy sprawne i fachowe, świadczące również usługi na zewnątrz.

W.W.: Czyli przeprowadzono „czystkę polityczną” w urzędzie...

T.D.: Ależ skąd. To były zmiany rozłożone na ponad rok czasu. Były one uwarunkowane wyłącznie potrzebami rzeczowymi. Wśród nowo powołanych dyrektorów nie ma w ogóle osób związanych ze środowiskami politycznymi. Mało tego, wiele z osób powołanych na moją prośbę było mi wcześniej zupełnie nieznanych. Warto powiedzieć, że wpływając na dobór kadry kierowniczej orientowałem się na trzy kryteria. Oczywiście na umiejętności i kompetencje, ale brałem pod uwagę osobistą uczciwość i czynnik, który ma moim zdaniem największe znaczenie, mianowicie na wolę pracy, wolę dokonywania pożądanych zmian. Wola, uczciwość i umiejętności, stosowanie tych kryteriów wcale mi życia nie ułatwiają. Wręcz przeciwnie. Niektórzy moi ustosunkowani koledzy czasami mają różnego rodzaju życzenia personalne, a ja ich nie spełniam, jeżeli kandydaci nie odpowiadają trzem kryteriom, które wymieniłem.

W.W.: Mówi Pan o naciskach politycznych ze strony PiS? Koalicjantów?

T.D.: Nie chodzi bynajmniej o czynnych polityków, ale ludzi, którzy w ogóle w życiu publicznym odgrywają znaczącą rolę. Nie chciałbym tutaj imiennie wskazywać żadnych osób. Już dwukrotnie miałem kłopoty z tego tytułu, że odmówiłem zatrudnienia osób protegowanych, bowiem nie spełniali oni wymienionych kryteriów.

W.W.: Naciski były z Warszawy czy z Poznania?

T.D.: Nie, nie ze stolicy. To były interwencje lokalne. Ale przerwaliśmy wątek zmian. Po pewnym czasie urzędowania zorientowałem się, że mamy do czynienia z bardzo poważnymi zaległościami w sprawach wydawania decyzji, zwłaszcza dotyczących nieruchomości i użytkowania środowiska. Jesteśmy na najlepszej drodze do skutecznego usunięcia tych zaległości do końca tego roku. To może mało interesujące z punktu widzenia czytelnika, ale garb zaległości to poważny problem dla urzędu. Porównywalny z niedozwolonym balastem na jachcie, uniemożliwiającym sprawne manewrowanie. Te opanowane już w dużym stopniu zaległości mają swoje źródła w wieloletnich zaniedbaniach poprzednich gospodarzy urzędu. Konkludując wszystko, co dotąd powiedziałem: z administracji rządowej w Wielkopolsce staramy się uczynić administrację sprawną, służącą obywatelom.

W.W.: Jakie były podstawowe nieprawidłowości w jednej z najbardziej znanych inwestycji w Poznaniu w „Starym Browarze” Grażyny Kulczyk?

T.D.: Proszę pamiętać, że badaliśmy tylko poprawność decyzji administracyjnych w tym całym wielostopniowym i wieloletnim procesie inwestycyjnym. Prawie wszystkie decyzje architektoniczno-budowlanej administracji miejskiej były obarczone albo rażącymi wadami prawnymi, albo po prostu wadami prawnymi. Skutki tego mogły być dotkliwe. Nie ukrywam, że uratowaliśmy Poznań od skandalu, o czym znany i główny inwestor został poinformowany. Nawiasem mówiąc, nie usłyszałem nawet słowa „dziękuję”.

W.W.: Ważna dla Wielkopolan jest sprawa Henryka Stokłosy. Pan, jako pierwszy urzędnik w tym regionie, wydał w sprawie dotyczącej zagrożenia dla środowiska przez firmy Stokłosy decyzję z klauzulą natychmiastowej wykonalności...

T.D.: Rzeczywiście. Do tej pory w urzędzie nie stosowano przy tego typu decyzjach takiej klauzuli. Chodziło o to, by obowiązki, jakie określona decyzja nakłada na senatora Henryka Stokłosę, były wykonane szybko. Pan Stokłosa został o tym uprzedzony i nie oprotestował naszej decyzji. Termin wykonania części obowiązków minął kilkanaście dni temu. Jesteśmy teraz na etapie sprawdzania, czy zostały one rzeczywiście wykonane. Jeżeli nie wywiązał się, będą tego nieuchronne konsekwencje.

W.W.: Dziękuję za rozmowę.

T.D.: Dziękuję.