Wywiady i opinie

Rozmowa z Maciejem Eckardtem na łamach „Naszego Dziennika”

Wojciech Wybranowski: Lewica kujawsko-pomorska zażądała Pańskiej głowy. Powodem jest list do generała zakonu redemptorystów w obronie ojca Tadeusza Rydzyka, który wystosował Pan jako wicemarszałek...

Maciej Eckardt: Od dawna jestem solą w oku lokalnej lewicy. W zasadzie od chwili, kiedy w naszym województwie powstała szeroka koalicja PO-PiS-PSL-Samoobrona, jesteśmy na lewicowym celowniku. Nic dziwnego, postkomuniści po 7 latach rządów zmuszeni zostali werdyktem wyborczym do oddania władzy. To boli i wielu działaczy lewicy do dziś nie może się z tym pogodzić. Natomiast jeśli chodzi o mój list do ojca generała, to napisałem go, gdyż tak mi nakazywało sumienie, a ranga osoby, do której pisałem, wymagała, bym zrobił to jako wicemarszałek. Ja się zresztą swoich poglądów nie wstydzę i nie zostawiam ich na progu urzędu, w którym pełnię swoją funkcję. Funkcja wicemarszałka jest polityczna i dlatego mam tutaj pewną swobodę w odróżnieniu od urzędników niższej rangi.

W.W.: No właśnie, główny zarzut jest taki, że jako wicemarszałek reprezentuje Pan wszystkich mieszkańców województwa i nie powinien Pan pisać listu w ich imieniu...

M.E.: Zanim napisałem list, odbyłem szereg rozmów z mieszkańcami województwa i w treści tego listu znalazło się wiele ich odczuć. Powtórzę jeszcze raz, ja się swoich poglądów nie wstydzę, a ich prezentowanie na forum publicznym uważam za coś naturalnego i uczciwego. To jasne, że moje poglądy podziela tylko część mieszkańców województwa i dotyczy to wszystkich opcji politycznych, nikt nie ma monopolu. Lewica z braku realnych sukcesów próbuje z tej sprawy zrobić polityczny fajerwerk, co mnie nie dziwi. Liczyłem się z taką reakcją. Natomiast jeśli chodzi o odwołanie mnie z zajmowanej funkcji, to powiem krótko - nie jestem przywiązany do stołka. W ciągu pięciu minut jestem w stanie uporządkować swoje biurko i opuścić urząd, jeśli zaistnieje taka konieczność. Na razie taka konieczność nie zachodzi.

W.W.: Czy w całej tej sprawie chodzi tylko o list?

M.E.: Nie. Sprawa dotyczy czegoś więcej. Chodzi o wywołanie zamętu w szeregach koalicji w najważniejszym momencie dla województwa, w którym decydują się kierunki jego rozwoju na najbliższe kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Kończymy uszczegóławianie i konsultacje społeczne nad Regionalnym Programem Operacyjnym na lata 2007–2013, a także innymi programami współfinansowanymi przez Unię Europejską. Za chwilę zapadną strategiczne decyzje, które zaważą na jakości życia mieszkańców, i nie będą to decyzje lewicy, co jest powodem wielkiej frustracji tego środowiska.

W.W.: Nie tylko za list atakowała Pana lewica, lecz także za Wojewódzkie Ośrodki Ruchu Drogowego. Dlaczego?

M.E.: Kiedy objąłem funkcję wicemarszałka, zostałem dyskretnie ostrzeżony, bym w WORD-ach, które mi podlegają, nie dokonywał zmian, bo może mi to - delikatnie mówiąc - zaszkodzić. Zdopingowało mnie to do pilnego przyjrzenia się tym instytucjom. Okazało się, że są one matecznikiem byłych służb mundurowych, które wymościły sobie tam ciepłe i intratne gniazdka. Nie mogłem wyjść z podziwu nad sytuacją, w której byli emerytowani milicjanci, pobierając wysokie emerytury resortowe, są jednocześnie zatrudnieni jako egzaminatorzy z uposażeniem, jakiego mogłoby pozazdrościć im wielu mieszkańców województwa. Proszę sobie zsumować pensję w wysokości, dajmy na to, ośmiu tysięcy złotych z emeryturą mundurową, która przecież do najniższych nie należy. Patologią panujących tam układów było to, że nie dopuszczano do egzaminowania młodych egzaminatorów, którzy niejednokrotnie musieli szukać pracy poza województwem. Kiedy w trybie pilnym dokonałem zmian na stanowiskach dyrektorskich w trzech WORD-ach, w mediach rozpętała się burza. Nic dziwnego, postawiliśmy na młodych egzaminatorów, żegnając bez żalu tych, których miejsce od lat było na zasłużonej emeryturze. Jak pan widzi, konsekwencji mi nie brakuje, stąd ataki na mnie. Ale nie przejmuję się, pamiętając o powiedzeniu: „Pokaż mi swoich wrogów, a powiem ci, kim jesteś”.

W.W.: Dziękuję za rozmowę.

M.E.: Dziękuję.