Piotr Pietrasz: Najpierw Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna, później Unia Wolności. Jak ktoś napisał na stronie centrolew.pl „Znam Michała Lutego, co taki demokrata robi w PiS”?
Michał Luty: Nie zmieniłem poglądów, zawsze ważna była dla mnie kwestia lustracji i rozliczenia przeszłości komunistycznej. Na początku lat 90-tych trafiłem do Unii Demokratycznej ponieważ rozstałem się z regionalną „Solidarnością” po objęciu kierownictwa przez Alojzego Pietrzyka. Zarazem bardzo trudną do zaakceptowania postacią był dla mnie Lech Wałęsa, mimo ogromnego szacunku jakim darzyłem go za dokonania z lat 80-tych. W 1990 wybrałem Tadeusza Mazowieckiego, chociaż dzisiaj z tego wyboru nie jestem dumny. Gdy Unia Wolności była przeciwna lustracji ja byłem w opozycji do tego poglądu. Mimo sięgających wielu lat związków towarzyskich nie mogłem akceptować kolejnych inicjatyw zbliżających UW do SLD. W sierpniu 2002 r. zrezygnowałem z funkcji wiceprzewodniczącego zarządu wojewódzkiego UW z powodu podjęcia negocjacji z SLD w sprawie wspólnego startu w wyborach do Sejmiku Śląskiego. Nie widziałem siebie w Partii Demokratycznej, ze zdziwieniem i smutkiem obserwuję byłych opozycjonistów broniących pozycji postkomunistów. Nie było mi trudno odnaleźć się w PiS, który postrzegam jako ugrupowanie najbardziej propaństwowe.
P.P.: Najważniejsza w Twojej działalności z okresu karnawału „Solidarności” i lat 80-tych była Wszechnica Górnośląska powstała z inicjatywy Twojej żony. Ta przypominana w rocznicowych publikacjach instytucja edukacyjna funkcjonowała aż do 2004.
M.L.: Przyjechałem do Katowic w 1977 r. z Warszawy. Byliśmy z żona pod wrażeniem Towarzystwa Kursów Naukowych - Latającego Uniwersytetu związanego z opozycją, gdzie wygłaszano interesujące wykłady na tematy społeczno-polityczne. Na Śląsku władza trzymała społeczeństwo znacznie krócej niż w stolicy. Wiele czołowych postaci opozycji w okresie PRL mieszkańcy Śląska znali tylko z Radia „Wolna Europa”. Gdy powstała Solidarność uznaliśmy, że najwyższy już czas zacząć coś takiego zorganizować. Świadomie nazwaliśmy naszą Wszechnicę Górnośląską a nie Robotniczą. Znaleźliśmy przystań na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Śląskiego kierowanym wtedy przez prof.Augusta Chełkowskiego, później senatora „Solidarności” i marszałka Senatu RP. W każdy czwartek o godz.17 mieliśmy do dyspozycji aulę. Spotkania dotyczyły polityki i historii ale także kultury, sztuki, ekonomii i socjologii. Sukces Wszechnicy przerósł nasze najśmielsze oczekiwania, aula zawsze była pełna. Wykłady były nagrywane, często później odtwarzane w zakładach pracy. Gośćmi Wszechnicy byli przedstawiciele wszystkich stron sceny politycznej: opozycjoniści z KOR i ROPCiO, reformatorzy PZPR a nawet Jerzy Urban, wtedy redaktor „Polityki”. Taka otwartość nie wszędzie cieszyła się zrozumieniem.
Po wprowadzeniu stanu wojennego Wszechnicę przenieśliśmy do Kościoła Podwyższenia Krzyża Pańskiego w Gliwicach prowadzonego przez Jana Siemińskiego. Ojciec Jan Siemiński, wspaniały kapłan, miał zdecydowanie prawicowe poglądy, jednak był otwarty na współpracę z ludźmi wszystkich nurtów opozycji. Pod nazwą Duszpasterstwo Ludzi Pracy Wszechnica funkcjonowała do 2004 r.
P.P.: Lata 80-te były okresem Twojej aktywnej działalności w opozycji, również w kierownictwie podziemnej „Solidarności”. Czy śląskie podziemie było silne?
M.L.: Po wprowadzeniu stanu wojennego wszystkie oficjalne struktury „S” uległy zawaleniu. Nakaz internowania był wystawiony na mnie już w wigilię ale wpadłem dopiero 1.02.1982 i najpierw trafiłem do Strzelc Opolskich. Działalność we Wszechnicy była jednym z głównych oskarżeń przeciwko mnie, w „Dzienniku Zachodnim” ukazał się artykuł pt. „Wszechnica Górnośląska - czym była naprawdę”. Z artykułu dowiedziałem się, ze byłem dywersantem i wrogiem ustroju. Taką dodatkową reklamę mi zrobili.
W podziemiu zajmowałem się głównie kolportażem i drukiem podziemnej prasy i książek. W 1986 r. znalazłem się w jawnej 8-osobowej Tymczasowej Radzie „S” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego. To była próba podjęcia jawnej działalności i pokazanie jawnej reprezentacji „S” - równolegle działały struktury podziemne. We wrześniu 1986 r. podziemna Tymczasowa Komisja Koordynacyjna „S” liczyła może dwie osoby a na wolności znaleźli się wybitni przywódcy jak Borusewicz czy Jedynak. Zawsze zależało mi na działalności łączącej podziemie z pomysłem na działalność publiczną służącą przełamywaniu strachu. Ten dualizm władzy podziemnej i legalnej trwał do 1988 gdy została wybrana jawna Regionalna Komisja Wykonawcza „S”, w której wiceprzewodniczącymi zostaliśmy ja i Kazimierz Świtoń.
W 1986 r. nastąpił kluczowy zwrot - władze wszystkie czyny związane z działalnością opozycyjną (np. druk i kolportaż ulotek szkalujących ustrój) przeniosły z Kodeksu Karnego (gdzie stanowiły przestępstwa i groziło za nie nawet kilka lat więzienia) do Kodeksu Wykroczeń (gdzie orzekały kolegia a maksymalna kara to trzy miesiące więzienia). Powiedziałem wtedy znajomemu, że jak nas nie będą wsadzać to muszą przegrać. Kolegia często orzekały kary finansowe, które były refundowane z funduszy zagranicznych za pośrednictwem podziemia i Kościoła.
P.P.: Jesteś zaangażowany w prace na temat historii opozycji antykomunistycznej na Śląsku oraz lustrację w ramach grupy „Ujawnić prawdę”. W jaki sposób powinna zostać załatwiona kwestia lustracji i rozliczenia komunistycznej przeszłości?
M.L.: Sprawa lustracji powinna dawno zostać załatwiona, ale lepiej późno niż wcale. Nie zgadzam się z przeciwnikami lustracji, że akta SB są bezwartościowe. Teczki są ważnym źródłem opisującym mechanizmy Służby Bezpieczeństwa i dowodem na to, jak próbowała skłócić solidarnościowe środowisko i niszczyć człowieka. Akta SB powinny służyć historykom jako źródło i oczywiście analizowane z dużą dozą krytycyzmu.
Należę do tych osób, które jak ksiądz Isakowicz-Zaleski nie spieszyli się do obejrzenia swoich akt. Wniosek złożyłem dopiero, gdy niektórzy koledzy otrzymali już akta. Po lekturze nie doznałem rozczarowań, nikt z moich przyjaciół nie okazał się tajnym współpracownikiem SB. Jestem gorącym rzecznikiem badania tych akt chociaż wykryłem tam sporo błędnych informacji - np. ja byłem charakteryzowany jako pro-KPN-owski radykał a ja nigdy nic nie miałem wspólnego z KPN.
Zabiegałem o upublicznienie nazwisk ludzi z aparatu represji. Niektórzy z tych ludzi funkcjonują do dzisiaj – kilka lat temu przesłuchujący mnie oficer SB był komendantem policji w Chorzowie. Dzisiaj odbywają się takie działania jak niedawna wystawa na rynku „Twarze katowickiej bezpieki”, jest wydawany biuletyn „Pamięć i Sprawiedliwość”. Ujawniłem kilku tajnych współpracowników znalezionych w moich aktach. Jako sekretarz grupy „Ujawnić prawdę” 4.09.06 ogłosiłem 350 stronicowe opracowanie na temat represjonowanych na Śląsku działaczy „S” – było ich około 2 tys.
Dzisiaj nikt nie ma wątpliwości, że lustracja jest potrzebna. To wielka zasługa tych, którzy przez lata domagali się jej przeprowadzenia.
P.P.: Miałeś już doświadczenia działalności w samorządzie jako radny i jako wiceprezydent Katowic. Co udało ci się w tamtym czasie zrealizować?
M.L.: W latach 2000–2002 jako wiceprezydentowi podlegały mi wydział działalności gospodarczej i przekształceń własnościowych i wydział lokalowy. W wydziale lokalowym postrzeganym jako skupienie wielu nieprawidłowości udało mi się wprowadzić przejrzyste zasady. Wprowadziłem punktowy system przydziału mieszkań socjalnych uniezależniający przydział od decyzji urzędnika. Z mojej inicjatywy został odwołany dyrektora KZGM. Te zmiany były możliwe dzięki poparciu prezydenta Uszoka.
Zainaugurowałem działania na rzecz odzyskania dla miasta Pałacu Młodzieży. Był już wyrok nakazujący miastu oddanie pałacu Towarzystwu Przyjaciół dzieci a TPD nie chciało słyszeć o prawie pierwokupu. Stworzyliśmy Komitet Obrony Pałacu Młodzieży, a dzięki negocjacjom prowadzonym przez prezydenta Uszoka pałac odzyskano na rozsądnych warunkach.
Urealniłem sporo czynszów za lokale używkowe, bo nieraz stawki w lokalach praktycznie obok siebie były bardzo różne. Największa wynegocjowana podwyżka to czynsz MacDonalda z 8 tys zł do 28 tys zł miesięcznie. Co bardzo ważne, żadna firma nie upadła a dochody miasta wzrosły.
Przyczyniłem się do powstania domu komunalnego przy ul. Narutowicza w Załężu. To był pomysł naczelnik Barbary Oborny. Budynek poprawił wizerunek dzielnicy postrzeganej jako zaniedbana.
P.P.: Jakie są najważniejsze sprawy dla wiceprezydenta Michała Lutego w tej kadencji?
M.L.: Trzeba pamiętać, że dzisiaj wiceprezydent ma inne kompetencje niż w 2002 r. Wtedy wiceprezydent uczestniczył w podejmowaniu decyzji poprzez głosowanie, dzisiaj jest tylko urzędnikiem.
Dzisiaj odpowiadam za gospodarkę komunalną czyli m.in. za drogi, kanalizacje i czystość. To wszystko są sfery bardzo ważne, dotyczące każdego mieszkańca Katowic. Spada na mnie wiele spraw bieżących i interwencji. Dlatego jestem otwarty dla mieszkańców, wydałem stosowne polecenia mojej sekretarce. Sfera gospodarki komunalnej w większości krajów świata jest podporządkowana samorządowi, bo wolny rynek wszystkich spraw nie jest w stanie załatwić.
Staram się realizować najważniejsze punkty z programu wyborczego katowickiego PiS jak szeroko rozumiana poprawa jakości życia w tym bezpieczeństwo, czystość i komunikacja.
P.P.: Ostatnio najgłośniejsza Twoja inicjatywa to sprzątanie miasta przez bezrobotnych. Czy Katowice mogą być chociaż trochę mniej brudne niż dziś?
M.L.: W kampanii wyborczej słyszeliśmy wiele opinii, że miasto jest brudne. Przygotowywany przeze mnie program „Czyste Katowice” to realizacja programu PiS. Jest to bardzo trudna sprawa i z uwagi na koszty jak i fakt, że podstawowe zasady gospodarki śmieciami określają ustawy. Rocznie w Katowicach wytwarzane jest około 100 tys ton śmieci. Nie ma czystego miasta za darmo, pytanie kto za to płaci. Nie da się uzyskać efektów bez egzekwowania czystości od właścicieli posesji.
Odbyłem kilka spotkań m.in. rozmawiałem z dyrektorami szkół o zaangażowaniu bezrobotnych do sprzątania wokół szkół. Zamierzam odwiedzać szkoły i rozmawiać z dyrektorami. Pensje w wysokości 500–800 zł wypłacałby powiatowy urząd pracy. W niektórych szkołach bezrobotni są zatrudnieni do drobnych prac i sprawdzają się. Oczywiście warunek to przekonanie danej osoby do swojej pracy.
Po kilku spotkaniach, także z kierownictwem służb odpowiedzialnych za sprzątanie widzę pewne problemy. Na razie jest mało chętnych do pracy, bezrobocie w Katowicach to tylko 5 proc. Wielu ludzi uważa, że sprzątanie uwłacza godności, chcemy zmienić ten sposób myślenia. Sprzątanie miasta może być powodem do dumy i uczestnictwem w czymś ważnym dla miasta. Wspólnie z pracownikami MPGK i MZUiM wysprzątaliśmy w wielki piątek wiadukt pod ulicą Bohaterów Monte Cassino. Młodzież z X Liceum Ogólnokształcącego uporządkowała okolice stadionu Rozwoju. Wywieziono kilka ton śmieci i usunięto koczowisko ludzi bezdomnych. Chcę zachęcić katowickich radnych i posłów do wspólnego sprzątania miasta.
P.P.: Jak wygląda kwestia usunięcia pomnika żołnierzy sowieckich z placu Wolności?
M.L.: Wzrasta waga tej sprawy w kontekście ostatnich wydarzeń w Estonii. Widać do czego prowadzi zaniechanie. Pomnik w Talinnie podobnie jak pomnik na placu Wolności to pomnik zniewolenia i powinien zostać usunięty. Jest uchwała rady miasta z 2000 r. o przeniesieniu pomnika, wystarczy ją wykonać.
Problem postkomunistycznych pomników ma rozwiązać projekt ustawy, której wprowadzenie pod obrady rządu w maju zapowiedział Minister Kultury Kazimierz Michał Ujazdowski.