Aktualności

„Nie damy się wyeliminować”

04.11.2010 • źródło: Niezalezna.pl

 „Polskie życie publiczne toczą dwie największe choroby – nieuczciwość i kłamstwo, którymi posługują się politycy. Na to ze strony ludzi dawnego CBA nie ma zgody” – mówi Maciej Wąsik, były wiceszef CBA, kandydat do Rady Warszawy w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”.

Szymon Pryczak: Skąd u Pana decyzja o powrocie do działalności publicznej?

Maciej Wąsik: Nie chcemy – mam na myśli grono osób pracujących w CBA za czasów Mariusza Kamińskiego – dać się zepchnąć na margines życia publicznego. Próbą wyeliminowania nas było postawienie Mariuszowi Kamińskiemu, mnie i jeszcze dwóm funkcjonariuszom CBA zarzutów ws. tzw. afery gruntowej. Otrzymałem właśnie akt oskarżenia, który oceniam jako twór kuriozalny. Wśród zgromadzonych przez prokuratora Olewińskiego i przesłanych do sądu dowodów w tomie I na pozycji 1 znajduje się „Opinia ekspertów PO w sprawie działań CBA związanych z tzw. aferą gruntową”. Podkreślam: na pozycji pierwszej! Czy jest to bezstronny i obiektywny dowód?

S.P.: Nie obawia się Pan, że te zarzuty mogą mimo wszystko przeszkadzać w powrocie do działalności publicznej?

M.W.: Jestem dumny z tego, co robiliśmy w CBA. Poza tym poddaję się weryfikacji wyborców, warszawiaków. Wierzę, że nie dali się nabrać na teatr stworzony przez Donalda Tuska, polegający na próbie wyeliminowania z życia publicznego Mariusza Kamińskiego i jego środowiska. Jestem przekonany, że nasza sprawa będzie toczyła się długie lata, ale jednocześnie absolutnie pewny, że nie może w niej zapaść żaden inny wyrok niż uniewinniający. Słowo teatr jest tu użyte nieprzypadkowo. Zaraz po odwołaniu Mariusza Kamińskiego ABW cofnęło mu certyfikat bezpieczeństwa bo… postawiono mu zarzuty. Mnie też postawiono zarzuty, a nadal mam certyfikat bezpieczeństwa. Trudno się oprzeć wrażeniu, że w sprawie Mariusza Kamińskiego ABW działała na zamówienie, a nie z automatu.

S.P.: Jeśli sprawa ma się toczyć przez długie lata, to pewnie dlatego, żeby cały czas coś się za Panem i Pańskimi kolegami ciągnęło, przeszkadzało.

M.W.: To jeden aspekt sprawy. Drugim jest pokazanie innym funkcjonariuszom: „uważajcie i nie wychylajcie się, nie podnoście ręki za wysoko, bo czeka was to, co spotkało Kamińskiego, Wąsika i innych. Oni nie byli kompatybilni, nie znali swojego miejsca w szeregu i sięgnęli za wysoko”. Wiem, że w taki sposób ten sygnał jest odbierany przez pracujących wciąż funkcjonariuszy CBA. W ABW, policji czy innych formacjach ta zasada obowiązuje od dawna.

S.P.: Wszystko, co działo się po ujawnieniu afery hazardowej – zachowanie premiera przede wszystkim – to musi być dla Pana nie lada lekcja polityki.

M.W.: Raczej lekcja cynizmu i bezwzględności. Nie myśleliśmy, że premier posunie się do takiego ruchu jak spowodowanie postawienia zarzutów, by mieć pretekst do odwołania Mariusza Kamińskiego. Jednak najważniejsze dla nas było to, by nie dopuścić do przegłosowania ustawy sejmowej, która ogranicza dochody budżetu państwa o prawie pół miliarda złotych rocznie, według wyliczeń Ministerstwa Finansów. To się udało i to ma swoją wartość.

S.P.: Minęło parę miesięcy, zanim ludzie tacy jak Pan zdecydowali się wrócić do działalności publicznej. Za rządów PO przypięto wam łatkę fanatyków, Robespierre’ów itd. Może za mało się broniliście? Wasz głos odpowiadający na te pomówienia wydawał mi się za słaby.

M.W.: Po odwołaniu czuliśmy się osamotnieni, choć jednocześnie mieliśmy satysfakcję, że udało nam się zachować szacunek do siebie, postąpić zgodnie z wyznawanymi zasadami, konsekwentnie, nie zapominając, że zapłacimy za to określoną cenę. Przeciwko nam postawiono całą machinę władzy oraz sztab PR-owców. W przypadku afery hazardowej nie spodziewaliśmy się, że PO i Donalda Tuska stać na tak otwarte i brutalne dławienie prawdy w sejmowej komisji śledczej.

S.P.: Nie spodziewaliście się, że będą chcieli z tego zrobić kompletną parodię komisji śledczej?

M.W.: To im się rzeczywiście udało – stworzyli kompletną parodię, nie używając nawet białych rękawiczek. Dodatkowo ułatwił im to fakt, że najbardziej kompetentna osoba w komisji – śp. Zbigniew Wassermann – zginął w katastrofie smoleńskiej.

S.P.: Osamotnienie, o którym Pan wspomniał, to jednocześnie kolejny dowód na waszą uczciwość. Nie przygotowaliście sobie miękkiego lądowania w polityce czy biznesie.

M.W.: Jest wiele osób, które po odejściu ze służb czy polityki natychmiast lądowały w wielkim biznesie. To sytuacja w pewien sposób patologiczna, podająca w wątpliwość intencje działań tych osób w sferze publicznej. My sprawę stawialiśmy jasno, relacje między państwem i biznesem muszą być czyste. Dlatego nie byliśmy ulubieńcami oligarchów.

S.P.: A prokuratura? Była waszym sprzymierzeńcem?

M.W.: Jej obraz z punktu widzenia CBA wygląda nierzadko mrocznie. Pominę już rolę ówczesnego prokuratora krajowego Edwarda Zalewskiego w procesie stawiania zarzutów Mariuszowi Kamińskiemu. Prowadziliśmy wiele śledztw, w których zebraliśmy sporo dowodów, część z nich była na tyle mocna, że pozwalała na stawianie zarzutów korupcyjnych. Jednak przez rok od odwołania Mariusza Kamińskiego te śledztwa nie zostały zrealizowane. Wcześniej też bywało różnie. Przytoczę historię, jaka przydarzyła się naszym funkcjonariuszom w jednym z dużych miast. Prowadziliśmy tam śledztwo w sprawie korupcji na szczytach samorządu lokalnego. Prezydent tego miasta wbrew woli rady zrezygnował z prawa pierwokupu bardzo atrakcyjnej działki w centrum. W zamian za to jego żona (architekt) dostała bardzo intratny kontrakt na projektowanie osiedla mieszkaniowego od firmy, która tę działkę kupiła. Zebraliśmy dowody, dysponowaliśmy opiniami biegłych. Prokurator miał stawiać zarzuty. Kiedy nasi funkcjonariusze pojechali do niego, by dowiedzieć się, kiedy będą mogli zatrzymać osoby i przewieźć je do prokuratury, nagle okazało się, że śledztwo zostało umorzone.

S.P.: Podał jakieś argumenty?

M.W.: Wręcz porażająco szczere – „wy sobie pojedziecie do Warszawy, a ja tu zostanę”. Albo okazał się tchórzem i oportunistą, albo został poddany naciskom z góry. Dodam, że nasza interwencja w Prokuraturze Krajowej nie przyniosła rezultatu. Ten przypadek nie był odosobniony.

S.P.: Jak bardzo zmieniło się CBA po odejściu Mariusza Kamińskiego i najbliższych współpracowników?

M.W.: W praktyce cała kadra kierownicza została wyczyszczona. Z informacji, które posiadam, teraz szykuje się „dorżnięcie watahy”. Pod pozorem reorganizacji CBA funkcjonariuszom mają zostać zaproponowane nowe stanowiska. Dużej części niższe i nieadekwatne do ich umiejętności, wiedzy. Typowe propozycje, które mają sprawić, by sami odeszli ze służby.

Cały tekst w „Gazecie Polskiej”