Dziennik Bałtycki: Czym dla Pana są gdańsko-sopockie problemy z przesunięciem granicy?
Jacek Kurski: Kompromitacją dyskwalifikującą prezydentów Pawła Adamowicza i Jacka Karnowskiego. Pierwotnie mówiono, że hala ma kosztować 100 mln zł, dziś wiemy, że będzie to 300-400 mln. Nie zwrócono honoru tym, którzy mówili, że będzie drogo.
Potem doszły do tego nierozwiązane problemy z dojazdem do hali, no i granice.
DB: W tej sprawie politycy PO z samorządów mówią innym głosem niż ich partyjni koledzy z rządu.
J.K.: Powtórzę po raz kolejny, to totalna kompromitacja prawnika Adamowicza i inżyniera Karnowskiego. Nie znają przepisów i nie mogą z własnym rządem i własnym MSWiA dojść do porozumienia. Okazuje się, że ten bajer, iż granica ma być na środku boiska, to zwykły humbug.
DB: Władze Gdańska i Sopotu wskazują na to, że nie ma merytorycznych podstaw, by MSWiA, a w ślad za nim rząd nie zgodziły się na przesunięcie granicy.
J.K.: Przepisy są rygorystyczne. Mnie bardziej przekonuje tłumaczenie MSWiA. Co z tego, że powstanie spółka-operator hali i porozumie się ze służbami mundurowymi? Tyle było katastrof - weźmy chociaż pożar podczas koncertu w Stoczni Gdańskiej - że nie można się dziwić, iż ministerstwo woli dmuchać na zimne.
DB: Co Pana zdaniem stanie się z halą?
J.K.: Pewnie przejdzie na własność któregoś z samorządów i zostanie podpisana umowa 0 korzystaniu z niej 1 rozliczaniu kosztów. Mam nadzieję, że będzie w tej sytuacji możliwe rozliczanie bezgotówkowe.
DB: Czy gra jest w ogóle warta świeczki? Gdańscy radni PiS poparli „wezwanie do usunięcia naruszenia prawa”, czyli de facto apel do rządu o przesunięcie granicy. Radni PiS z Sopotu byli temu przeciwni.
J.K.: Gdańscy radni PiS z lojalności wobec miasta zaangażowali się w poparcie apelu do Donalda Tuska. Byłem sceptyczny, ale szanuję autonomię radnych. Nie wiem, czy nie trzeba darować sobie tej walki o granicę - dowodu gigantomanii włodarzy Gdańska i Sopotu.